literature

ZSM - odcin 10, Cala Prawda

Deviation Actions

Ciumaq's avatar
By
Published:
413 Views

Literature Text

„– Właśnie: prawda. O co pan pyta?
Obcy panu brak wątpliwości.
To pan śpiewa, co pan przeczytał.
Po prostu świat w książkę uprościł.
Pan gra, kiedy wszechświat zgrzyta.
Pan przeczy człowieczej miłości! „

(Kaczmarski, „Rozmowa”)

Robert, z gulą w  gardle i gorzkim poczuciem nie załatwienia sprawy, szedł do laboratorium po dłuższym czasie od wyjścia ojca, zastanawiając się po drodze nad swoją nową sytuacją. Kiedy M-3 wchodził, rozkładał ręce i z osobliwym, telepatycznym „zakrzykiem” oświadczał, ze „przyszedł prezesunio, szykujemy raporciki”, lub coś podobnego, i choć było to takie zabawne i przyjazne, wszystkie dokumenty czekały na niego złożone w kant.
Kiedy zaś wszedł on – nikt nawet na niego nie spojrzał.
- Eee… - jęknął, zwalniając kroku. - Przyszedł koordynator!
Nikt nawet nie obrócił głowy. Robert poczuł wyjątkowy rodzaj złości. Złości na siebie, że nie potrafi, jak ojciec.  Pewnym sensie zazdrości,a  nawet zawiści. Na pewno zaś – zażenowanie.
Patrzył, jak życie toczy się dalej. W terrarium jeden z  mewtwo znów budził się do aktywności.
Wtem podszedł do Roberta chłopak. Brian Monroe, tak głosił identyfikator na kitlu.
- To my weżniemy mełki do medialnej…
Robert zrobił duże oczy.
- Co?!
- Weżniemy… mełki…  do… medialnej – powtórzył spokojnie chłopak, wyraźnie i cierpliwie, jak głuchemu. Nie było tajemnicą że Robert  nosi aparaty słuchowe. I być może to było powodem, ale młodemu Mewthree'mu absolutnie nie chodziło o to.
Zacisnął zęby, coraz bardziej wzburzony.
- Nie.
Tym razem pracownik zrobił duże oczy.
- Słucham?
- Nie. Nie weźmiecie mełków do medialnej i siebie też nie. Macie dyżur.
- Ale chcemy obejrzeć pana prezesa…
No jasne – pomyślał Robert. M-3 będzie w „Całej Prawdzie”, na żywo, chcą to zobaczyć. Bo na pewno coś palnie, inaczej nie nazywałby się M-3. Szkoda by było to przegapić.
- Macie pana prezesa na co dzień. Możecie się napatrzeć. Będziecie też mieć z nim rozmowę w cztery oczy, bo trzeba ustalić, kto wypuścił zdjęcia. Wiec macie czas się teraz nad tym zastanowić.
Teraz czuł, ze wszystkie oczy patrzą na niego. Dziwnie tak… Zaplótł ręce na piersi, ale nie ustąpił. Nie ustąpi, nie może.
- Proszę wracać do pracy.
Chwila ciszy. Dwie chwile. Trzy…. I nagle:
- No ale paaaanie koordynatorze… no przecież nic tu się nie dzieje, co, mamy siedzieć. A tak to się światło zgasi, się zaoszczędzi, a  projektor nie bierze więcej prądu jak nadaje dla pięciu osób dodatkowo…
- I Mełków!
- To niebezpieczne – warknął Robert, zły, że kwestionują jego decyzję, i to tak z miejsca!
- Nie zapominajcie, że to są Mewtwo.
- Oh, ale one są takie malutkie…
- Powiedziałem NIE! Nie oglądaliście tego filmu dokumentalnego „Zemsta Mewtwo?” na pewno tak, to było pierwsze pytanie, kiedy mój ojciec was rekrutował. Tamten mewtwo też przez chwile siedział spokojnie.
- Ale to zupełnie inna sytuacja przecież, panie Mewthree… - najodważniejszy w rozmowie był Monroe, ale reszta też nie nieśmiała.
- On był już fizycznie dorosły, poza tym to było u nich a nie…
- Co u nich? Co to ma do rzeczy, u nich czy nie u nich, popełnili debilny błąd.
- No ale, panie koordynatorze! Ani słowa tam nie powiedziano, że…
- DOSYĆ! - Robert krzyknął. Momenty w jego życiu kiedy podnosił głos, mógł policzyć na palcach. A miał po cztery, nie po pięć, jak człowiek.
- Powiedziałem n-i-e… -  wysyczał wściekle. Czuł napięte mięśnie karku.
- Najpierw ułożycie te  papiery… - wskazał palcem chaos na stoliku. - Potem umyjecie podłogę. Międzyczasie ty zrobisz mi kawy i wierz mi – sprawdzę monitoring… - w razie jakbyś napluł,  myślał, patrząc na Monroe'a –  Czy chłopaki są na czczo?
- Tak, od pięciu godzin.
- To zrobimy tomograf i USG. Potem je nakarmicie i z pełnym brzuszkiem zrobimy prześwietlenie Phillips'a. Do roboty.

- O Mewtwo świat usłyszał pierwszy raz w ubiegłym tysiącleciu, kiedy to 6 lutego 1998 roku miała miejsce masakra w Kanto. Śmierć ponieśli wówczas wszyscy ze sztabu naukowego, pracujący nad projektem, oraz cała masa cywili, a zniszczenia infrastruktury porównywano do przejścia huraganu. Od tamtej pory na hasło „mewtwo”, większość ludzi widzi te właśnie obrazy.
  Projektory wszystkich odbiorników w Ameryce, nadjadających teraz stację Liberal-1, emitowały zmieniające się powoli slajdy ze zdjęć zrobionych z lotu ptaka, na zrujnowane miasto, na powalone budynki, na ułożone w rzędach ciała w plastikowych workach, na rannych ludzi, płaczące dzieci, walające się po zagruzowanych ulicach ludzkie kończyny. Wszystko obficie ubogacone krwią i gruzem. Kanto 98.
- Pod koniec zeszłego roku pan Oscar Mewthree, znany bardziej z imienia „M-3”, pierwszy w Ameryce i na świecie homo meuotsu sapiens, dostał zgodę na kolejną próbę stworzenia legendarnej hybrydy, która do tej pory niosła tylko śmierć. 19 marca 2061 roku odniósł sukces. Co będzie dalej? Czy czeka nas zagłada? Czy wielokrotny bohater narodowy, istota stworzona sztucznie w tym samym laboratorium, zdoła odmienić losy świata, zdjąć klątwę z mewtwo i przywrócić przysłowiową równowagę mocy? Czas, żeby sam o tym opowiedział. Proszę państwa: w dzisiejszym programie M-3 powie Całą Prawdę.
  Jasne studnio zalśniło migotliwymi światłami, a brawa widowni towarzyszyły gościowi przy wyjściu zza kulis. W telewizji M-3 wyglądał inaczej niż na żywo – nosił się prosto, nie pochylając karku, jak to robił na co dzień, poruszał się  swobodnie, ale bardziej sztywno, modelowo, ogon trzymał blisko ciała. Prawie zawsze nosił jasny garnitur, dokładnie dopasowana koszulę, nienagannie zawiązany krawat, biegnący między szyją a rurką szyjną, co układało cały kołnierz. Marynarka leżała na nim pięknie. Spodnie zaprasowane na kant, pasek z gadziej skóry, połyskujące spinki na mankietach.
To jednak wszystko jeszcze zdarzało się w życiu.
Nie zdarzało się natomiast to, że zmieniała się jego twarz. Kiedy M-3 wchodzi na wizję, miał dużo prostszy pysk, nie widać było worów pod oczami, niedoskonałości na skórze, sterczących niesfornie pojedynczych włosów, różki bardziej przylegały do czaszki, bandana na czole bez jednego załamania, i nawet diastema między jedynkami zdawała się mniejsza. Oczy bez jednej czerwonej żyłki, a  uśmiech – tak olśniewający jak u prezentera MediaNet.
Bo w telewizji trzeba być ładnym. Nawet jeśli jest się brzydkim.
  Owacje widowni były ogromne, całkowicie zagłuszyły gwizdy tych, którzy z racji poglądów politycznych, byli przeciwni faktowi tworzenia hybryd. Wejście M-3 zawsze robiło ogromne wrażenie. Czy to siła tylko jego charyzmy, może zwykłej psychologicznej manipulacji (w której był dobry), utworzonego przez lata wizerunku, społecznej presji, a  może czegoś więcej? Tu, w telewizyjnym studiu nie sposób było tego sprawdzić.
  Tak czy siak, w telewizji M-3 był po prostu ładniejszy niż w korytarzu swojego piętra WTGS, czy gdziekolwiek indziej, gdzie można było go spotkać.
 Przyszedł i przywitał reporterkę uściskiem dłoni, kłaniając się przy tym z szacunkiem, ale nie za nisko.
  Emma T. Nash była gospodynią tego programu – bardzo z  resztą popularnego wśród wyższej klasy średniej, poruszał bowiem ciekawe, gorące tematy z ludźmi znanymi, ale nie z celebrytami – wybierano tu gości bardzo wnikliwie. Takich, którzy mają coś do powiedzenia,a  nie są znane z  tego ze pokazują cycki i śpiewają z playbacka.
I zawsze byli na bieżąco.
  Wracając jednak do pani Nash – na tle innych reporterów telewizyjnych, publicystycznych i nie tylko, wyróżniała się tym, że była inteligentna – co nie było powszechną cechą nie tylko w telewizji, ale ogólnie w świecie współczesnym (głównie dlatego, że łatwiej być głupim). A do tego ładna, miała latynoską urodę i poprawne proporcje, miała też dobry gust: ani krzty kiczu i małomiasteczkowości. Przygotowywała się do rozmowy, zgłębiała temat i … zagadnienia odnośnie swoich rozmówców. Jak detektyw.
W pewnym sensie – jak on...
Nikt inny nie mógł spotkać się na żywo z M-3. A już szczególnie – przy takim temacie.
  Nie można powiedzieć, że to była szansa dla Emmy – jeśli chodzi o hierarchię redaktorską, to była już alfa. Ale tu wchodził inny czynnik.
Oglądalność.
Fejm. Wyświetlenia. Sława, pieniądze, wóda, dziwki i lasery. A im więcej tym lepiej.
 M-3 usiadł. Ba – rozsiadł się. Szerokie bary zatopiły się w wielkim fotelu, ręce spoczęły na podłokietnikach, a  nogi, luźne w kolanach skrzyżowały się na wysokości stawów skokowych, obutych w charakterystyczne ochraniacze pęcin.
  Emma Nash zaś usiadła na brzegu fotelu, zakładając nogę na nogę. Ubrana w fioletową spódniczkę do kompletu z żakietem w podobnej kolorystyce. Pod spodem bluzka w kolorze ecru. Gruby czarny warkocz przecinał jej plecy na pół, a okolone kaskadą rzęs oczy spoglądały na gościa tęczówkami koloru mocnego cappuccino.
Była niewątpliwie piękną kobietą.
- Zatem jaka jest Cała Prawda, panie M-3.
Gość uśmiechnął się szeroko.
- Prawda jest pokrzepiająca. - odpowiedział. I nie odpowiedział zarazem. Jego kwestię przeczytał ukryty za kulisami lektor, jednocześnie wystarczająco blisko, by „słyszeć” komunikaty mutanta. W tym samym czasie w pasku na dole ekranów telewizyjnych wyświetlono informacje, ze gość komunikuje się telepatycznie i jego kwestie powtarza inny człowiek.
- I naprawdę nie ma się czego bać.
Kobieta zmrużyła oczy.
- Czyżby te obrazy do pana nie przemawiały?
Wskazała sugestywnie telebim, na tle którego siedzieli. Wyświetlał on wciąż i zdjęcia z masakry w Kanto. M-3 nie dał się sprowokować. Nie zaczął się tłumaczyć z cudzych grzechów.
- Bardziej przemawiają do mnie te. – wskazał wymownie palcem ten sam emiter. Po chwili opóźnienia potrzebnej na komunikacji z reżyserką, obraz zmienił się na te właśnie zdjęcia, od których się zaczęło – które „przeciekły” z laboratorium FairScience do Internetu. Obrazy na których pracownicy Mewthree'go, teraz z zamazanymi twarzami, ale dla niego rozpoznawalni od razu, trzymali na rękach stworki przypominające duże, łyse noworodki kociąt.
- Urocze, prawda? Widziała pani wcześniej coś takiego? Jakkolwiek? Niby są zdjęcia Gaji w tym wieku, ale – przez szkło. Te dwa drobiazgi są pierwszymi dziećmi mewtwo żyjącymi poza systemem wspomagania rozwoju. I od tamtej pory nikt nie zginął.
(W tym momencie transmisji Nicolson na pewno wstrzymał oddech. Robert zapewne też złapałby się za serce, gdyby to widział. Nie widział jednak – był na dyżurze.)
- Uroku odmówić im nie można. Ale jak mniemam zapoznał się pan z  opinią publiczną na ten temat. Ludzie tego nie chcą. Ludzie się boja.
- Nie ufają mewtwo, to zrozumiałem. Ale czyja to wina? Do tej pory nie miały okazji przemówić w swojej sprawie. Nie miały prawa do własnego zdania. Były po prostu ofiarami.
- Czy teraz będzie inaczej? - zapytała, patrząc na niego czujnie. Skinął głową.
- Oczywiście. Teraz będzie tak, jak miało być od samego początku.
- I mewtwo będzie bronią? Tym miał być od samego początku.
- Nie. Miał być? - M-3 spojrzał przekornie. Trochę jakby mówił: tak, wiem, że miał być, ale nie ma na to dowodów.
- Zero został stworzony w odpowiedzi na Drugą Wojnę Światową, kiedy w Europie trwały przewroty, a Chiny zaczynały się rozwijać. Trwały też inne, bardzo krwawe konflikty zbrojne. Sytuacja geopolityczna była bardzo niestabilna. Więc do czego mógłby zostać wykorzystany Japoński mewtwo, jak pan myśli? Jeśli nie do ofensywy, to na pewno do obrony.
- Czy jest coś złego w bronieniu się? - M-3 rozłożył ręce na boki.
- Mewtwo w 98, „broniąc się” zmasakrował połowę miasteczka. - redaktorka zmrużyła oczy. M-3 spojrzał na widownie, jakby czuł, ze przegrywa w dyskusji.
- Nie odpowiadamy za projekt Zero. A  właściwie eksperyment. Zero był eksperymentem. Udanym, acz tragicznym w skutkach. Ale dzięki temu inni mogli uczyć się na błędach.
- Na przykład Gaja? Rzeź w Somalii w 2040 roku…
- Gaja… - westchnął. - Gaja była nieszczęsną ofiarą rozgrywek wewnątrz korporacyjnych.
- A ofiary tej ofiary? Dziesiątki cywilów.
- Nie mogę za to odpowiadać. - podniósł ręce, pokazując do kamery wewnętrzną stronę dłoni.
- Właściciele Gaji też mówili, że nie mogą odpowiadać za Zero.
- Właściciele Gaji niech odpowiedzą za siebie. - M-3 oderwał plecy od oparcia fotela. I przełożył ciężar ciała na prawy łokieć.
- I to najlepiej karnie. Bo to, co się stało w  Somalii nie było jej winą. Wykonywała rozkazy. Dobrze wykonywała. Nie można jej obarczać.
- Czuje pan do niej sentyment?
M-3 zmrużył drapieżnie oczy. Zaatakowała go. Zaatakowała at-persona.
Gaja była dawcą materiału genetycznego do stworzenia M-3. Nash o tym wiedziała. To był fakt powszechnie znany.
- Nie czuje, i uprzedzając pani następne pytanie: nie, nie wybielam. Jestem po prostu sprawiedliwy. Nikt nie ma moralnego prawa oceniać Gaji za tamto zdarzenie. Cokolwiek się stało potem – kwestia dyskusyjna. Oczywiście, jeśli są dowody.
- Nie chciałam o to pytać. Chciałam przyznać panu rację w kwestii, że jedną z ofiar Gaji, intencyjnych lub nie, była ona sama. Czy nie czuje pan żalu? Nie współczuje pan tej istocie?
Nash zmieniła skrzyżowanie nóg.
- Współczuję. - odpowiedział M-3 głosem lektora. Już wiedział, jest źle. Broni się.
- I Gaja nie była ofiarą siebie, tylko… - osobliwe urwanie, bo lektor powtarzał komunikat M-3. Wyrwał mu się jeszcze pojedynczy dźwięk na wydechu.
Szach dla M-3.
- Tylko OCP?
- Nie. Gaja była ofiarą Carla Namreya.
- A czego chciał Namrey? Czegoś innego niż pan?
- Czy chce pani rozmawiać o dawnym zarządzie OmniCorpu, czy o mewtwo?
- Rozmawiamy o temacie.
- Wie pani… - M-3 znów poprawił się na fotelu.  - Poniekąd tymi słowami przyznała mi pani rację. Podążając tym tokiem, mewtwo staje się tym, czym jego środowisko. Jestem tego bardziej niż świadomy.
- A czy to prawda, że fundusze na projekt wyłożył Prezes OCP? - teraz ona zmrużyła oczy.
- To pomówienia – skłamał gładko M-3, w czym pomógł głos nie znającego sprawy lektora. M-3 musiał tylko zagrać mimiką.
- Projekt finansuje moja firma, FairScience. A nasze akcje stoją wysoko. Zapraszam do kupna – puścił oko do kamery.
Tym razem Nash poczuła się zaatakowana. Reklama w jej programie…
Prawda zaś była taka, że OCP, ręką Prezesa, wyłożyło pieniądze dla M-3, ale po określonym czasie ta ręka wróci – po zyski.
Cała Prawda zaczynała mijać się z prawdą…

Robert siedział na krześle pod ścianą, z widokiem na jasną, schnąca powoli, umytą podłogę laboratorium. Mogli umyć ją na sucho, lub parowo, wtedy by było szybciej. Ale kazał klasycznie, i z  dezynfekcją. Pracownicy zmuszeni zostali by chodzić wyznaczonymi ścieżkami. I nie wyglądali na zadowolonych.
Robert sączył kawę i patrzył na terrarium. Szczerze mówiąc – nie rozpoznawał mewtwo po samym wyglądzie. Dla niego były identyczne. Rozpoznawał je po zachowaniu.
  Rokstery był sprawniejszy fizycznie. Reagował pierwszy. Łatwiej się płoszył, ale też – pierwszy podchodził. Poruszał się charakterystycznie, na trzech łapach – prawa ręką była bezwładna, więc nie używał jej. Przy szybie wspinał się na tylne łapy, opierał dłonią o krawędź, kiedy terrarium było otwarte, i wyglądał. Robert tylko dziś kilka razy zaobserwował, jak mewtwo próbuje zaczepiać pracowników, wydając w ich kierunku, charakterystyczny, miałczącyh dźwięk,a kiedy ktoś podchodził – odskakiwał szybko, by za chwile wracać. O ile na początek Robert uznał to za przypadek, tak teraz dopatrywał się w  tym wyraźnej intencjonalności. Ale o co chodziło? Może był głodny? Na pewno był, to już szósta godzina jego głodówki.
  Tracyn większą część doby spędzał w kącie terrarium. Zaburzenie zaatakowało go o wiele mocniej. Miał częściowo sparaliżowane wszystkie kończyny, oraz zmiany w płucach, a  więc kłopoty z oddychaniem. Nie ruszał się więc, bo go to męczyło. Za to był głośny i zaborczy. O ile Rokstery miauczał subtelnie, to Tracyn skrzeczał na cały regulator, ilekroć miał jakąś potrzebę. Także w przeciwieństwie do brata – wyjątkowo lgnął do dotyku, lubił być noszony i przytulany, podczas kiedy Rokstery, wzięty na ręce, coraz częściej próbował niezależnych wędrówek.
Tracyn musiał czuć swoją niemoc, więc postawił na zjednywanie sobie ludzi. Szybko nauczył się ze głębokie patrzenie w oczy i „rozdawanie buziaków” sprawia, że ludzie zrobią dla niego wszystko. Szedł w kierunku sprytnego manipulatora. Rokstery zaś – samodzielnego odkrywcy.
- Nie wyłaź! Widzę cię! W tył zwrot! - Robery skierował palec w mełka, który już podciągał się na szybie. Zawisł na niej na brzuchu, przód był już wychylony w kierunku wolności, a  ogon opierał się jeszcze o podłogę terrarium.
Dosłownie z godziny na godzinę bystrzejsze, inteligentniejsze i bardziej przejrzyste oczy, teraz patrzyły na Roberta badawczo.
Po chwili Rokstery osunął się do wnętrza swojego pojemnika. że załogę muszę niemal prosić… - pomyślał
  W relacjach Rokstery – Tracyn, wyraźnie dominował ten drugi. Mimo że był słabszy, mimo że Rokstery uciekał mu wielokrotnie, niezadowolony faktem, że brat na niego wpełza. Mimo to on miał pierwszeństwo do zabawek, do kocyków, do smakołyków (w postaci palców umoczonych w miodzie lub nutelli, z tym że palców się nie zjada, każdy mełek to wie) i do pieszczot ludzi.
   Pac.
Robert odwrócił głowę. Wcześniej obserwował wejście do zabiegowego i śmierć muchy, która musiała dostać się do laboratorium przypadkiem i teraz zdychała od rozpylanego tu środka insektobójczego, kiedy usłyszał, jak coś spada na podłogę. Potem jego wzrok padł na leżącej samotnie obiekcie, przypominającym urwaną główkę pluszowego misia z odpychająco realistycznym designem. Ale nie – to była ośmiornica,a  wijące się i porozrzucane elementy to nie wyrwany kręgosłup, a macki.
Co za psychopaci robią te zabawki – pomyślał.
Podniósł wzrok.
Mały Rokstery stał w rogu otwartego, szklanego pojemnika. Prawa łapka zwisała mu bezwładnie wzdłuż tułowia. Lewa trzymał się krawędzi szyby, do której ledwo sięgał czubkiem nosa,a  i to jak się wyciągnął. Mimo to starał się wyjrzeć zza szyby.
Bez wątpienia to on wyrzucił zabawkę.
- I czemu robisz bałagan? - zagadał do niego Robert. Odpowiedziało mu tylko ciche „miiiuuuuu”. Usłyszał to Tracyn i zaraz odezwał się w taki sam sposób, tylko dużo głośniej i silniej. Darł się mocnym, pełnym rozgoryczenia głosem.
- Miiiuuuu… - Rokstery znów podciągnął się, opierając na ogonie, opuszkami tylnych łap stawiając opór tarciu na ściance, by wychylić przód poza terrarium. Patrzył na Roberta.
Ów odstawił kawę. Wstał i podszedłszy do pojemnika, pochylił się i podniósł ośmiorniczkę.
- Masz. - podsunał małemu pod pyszczek. Ten złapał zabawkę i rzucił ponownie. Po czym znów spojrzał na Roberta.
- Miiiuuuu…
Młody doktor poczuł dziwny rodzaj zażenowania. Ale podniósł zabawkę po raz kolejny, i – sytuacja się powtórzyła. Robert ze zgrozą stwierdził, że nie wie, jak przerwać ten przeklęty krąg. Tak – ponownie przyniósł zabawkę, po czym została ona rzucona.
Nie umiem postępować dziećmi – myślał.
Za to zdaje się, że one ze mną radzą sobie doskonale…

Siedział na tym przeklętym, niewygodnym fotelu, najeżonym elektroniką: a to jakieś mikro impulsy podtrzymujące, a to dyskretne oświetlenie. Własny ogon gniótł go w tyłek, bo przecież nie można usiąść bokiem. Lampy po milion czy ile wat, świeciły mu prosto w oczy. Wentylacja słaba, by nie było widać, tylko jakiś chlorowy nadmuch nie wiadomo skąd, o zapachu wiatru z dupy, do osuszania potu z klienta, żeby się puder nie rozmazał. A pod kołnierzykiem prawdziwa rzeka. M-3 czuł jak wzdłuż grzbietu, rowkiem na kręgosłup (bo M-3 był w takim stadium odpasienia, że kręgosłup mu nie wystawał- wystawały mu schaby) płynął pot, aż do gaci. Miał wrażenie, ze jak wstanie, to będzie mokro na siedzisku.
I dlatego ta gąbka pod tapicerką – pomyślał znowu.
Nosz co za studio, co za program!?
I ta sucz, co się patrzy jakby dawno nie ruchała…
Czemu nie mogli przysłać do rozmowy z nim jakiegoś frajera z Rzycia Gwiazd. Życia… Choć pewien nie był. W sumie życie gwiazd nie jest tak interesujące, jak rzycie…
{- W chwili obecnej nasza sytuacja polityczna nie jest ciekawa..} - odezwał się. Za kulisami lektor zastępował jego głos. Nie zwracał na niego uwagi.
{- Z cała pewnością, pani redaktor…} - starał się nie robić gestów. Nie pokazać zdenerwowania. Być posągiem, być wzorem, symbolem, ostoją. Niech mu się chlupie pod koszulą, niech mu jaja mierzną i drętwieją stopy. Wytrzyma.
Musiał się tylko skupić. Z całą pewnością. W chwili obecnej… Jakkolwiek by podjąć… sranie w banie i kijem tego dziobanie. Gubi się!
Skup się, M-3!
{- Dwadzieścia tysięcy ofiar awarii Parasola. Który mewtwo ma takie osiągi? Który był niepowstrzymany przez miesiąc? Co możemy zrobić? Możemy siedzieć na tyłku. Jedyne co jeszcze mamy, a Chińczycy nie mają, i z całym szacunkiem do Chińczyków i ich technologii. Straciliśmy koronę. Zaprzeczy pani? Straciliśmy. Odpada kolejny minister spraw zagranicznych. Kolejny. Nikt już nie chce robić z nami interesów. Państwo Islamskie. Drugi Związek Radziecki. Wielka Lechia. Nawet Korea Północna! Jedynie państwa Afrykańskie chcą jeszcze z nami rozmawiać. Spadamy. I jedyne… JEDYNE co jeszcze mamy, to mewtwo. Japończycy ponieśli ogromne straty. Nie mówię, że porażki. Ale oni przegrywają swój kraj od dawna, a kiedy ja się rodziłem, w 43 – byli potentatem technoilogii. W mojej piersi pracuje ich serce.}
- A technologia Teleportacji pani Ann Levis?
{- Myśli pani że długo uda nam się utrzymać tą technologie w obecnym stanie? Ludzie wychodzą na mróz i umierają, bo nie wiedzą co maja robić! Żyjemy w Pizdolandii! I nic na to nie poradzimy! Kto ma nas chronić? Kto? Ja już jestem za stary…}
A gdyby nie OCP, już dawno by nie było Ameryki – dodał w myślach. Już dawno. OCP nie wykupiło kraju tylko dlatego, że to kiepski interes.
- I wysłałby pan mewtwo na chińczyków?
{- Nie wysłałbym. Nie musiałbym. Wystarczyło, że bym miał. Pamięta pani czasy kiedy byłem młody? Ten spokój? Te rosnące słupki? Tą stabilną walutę? Brała pani wtedy kredyt?}
- Nie, wtedy miałam jedenaście lat...
{- Ah, piękne, bezpieczne dzieciństwo.} - M-3 uśmiechał się przewrotnie. Już wiedział, jak zaatakuje.
- Wróćmy do mewtwo.
{- Oczywiście! A gdzie zdjęcia? No kochana reżyserko…] - M-3 pozwolił sobie na okazanie zażenowania. Na telebimie znów pokazały się obrazy.
Gość spojrzał w szklane oko kamery.
{- Przyniosłem do państwa pewne materiały. Specjalnie dla programu Cała Prawda i stacji Liberal-1 1. Krótki materiał dokumentujący rozwój naszych chłopaków, pracę naszego zespołu. Nasze plany. Mają państwo prawo o tym wiedzieć. Awaria Parasola postawiła nas pod ścianą. Bałem się niepowodzenia, dlatego milczałem. Ale dziś mamy dwa, żywe mewtwo. Takie małe. Tak się w rękach mieszczą…} - podniósł ręce i z ciepłym uśmiechem gestami pokazywał, jak trzyma się mewtwo. Jak można zakręcić o palec jego ogonem, pogłaskać i utulić. Uśmiechał się przy tym jak ojciec.
- I uważa pan, że wychowanie w laboratorium to dobre dzieciństwo? - teraz na twarzy Nash widać było bardzo subtelne oznaki zdenerwowania.
- Istota powołana sztucznie. Bez matki i ojca. Urodzona z maszyny. Śpiąca w akwarium. Od początku inna. Czy to jest dobre? Czy ta istota będzie szczęśliwa? Czy jeśli już przyjmiemy, że jest bezpieczny, to czy mamy moralne prawo, czy pan je ma, by skazywać go… je, na taki  los?
M-3 znów nachylił się do rozmówczyni. Teraz widać było na jego twarzy czającego się drapieżnika.
{- Spłodzona gdzieś na baletach… w zarzyganym klubowym kiblu, przez pijaną matkę i nieznanego chłopa… Urodzona w śmierdzącym chaosie na SORrze, bo przecież matka do końca nie powiedziała, że jest w ciąży. A może nawet nie wiedziała co to znaczy jak 9 miesięcy nie ma okresu… Powitana na fejsie wpisami typu: „kurwa, ale przypał”. Umieszczona w publicznym ośrodku wychowawczym z pieniędzy podatników… wychowana w  pokoju wielkości kurnika,z  trzema innymi współczesnymi sierotami. Nigdy nie odwiedzona. Przetrzymana, przechowana do osiemnastego roku życia. Tak by dać jej żyć, wszak to niewinne dziecko. Ale tak, by nikomu nie ruminować życia jej życiem. Rok za rokiem. Ciągle niepotrzebna. Zmiana grupy wiekowej, maluchy, średniaki, starszaki,w  końcu nastolatki… pilnowane 24 na dobę przez droidy – by się nie ruchały po kątach. Traktowane jak bezmózgie zwierzęta, które mają tylko trzy potrzeby: jedzenie, spanie i smartfon. W końcu – pierwszy raz zapytana o imię po opuszczeniu ośrodka. Czy ta istota będzie szczęśliwa? A przecież 80% naszych dzieci wychowują obecnie ośrodki wychowawcze. Pani też, prawda? Nie muszę znać pani życiorysu. To są nasze realia.}
  Tego ostatniego nie musiał dodawać. To było już znęcanie się. Wiedział, że kamera nie zauważy różnicy. On sam z ledwością dostrzegał jakiekolwiek zmiany na twarzy Nash.
Ale telepatycznie czuł jej wycie z rozpaczy. Jej gorejący jak wulkan, nigdy niezaleczony ból. Gdyby nie zwierzęca satysfakcja, sam zapewne by cierpiał, widząc to cierpienie.
{- Moje mewtwo…} - ciągnął dalej - {...z resztą tak jak i ja sam… były przede wszystkim CHCIANE. Wyczekiwane. Walczyliśmy o nie od początku. Patrzymy na nie z zachwytem. Cieszymy się każdą chwilą. Celebrujemy każde ich spojrzenie. Nosimy je na rękach, mówimy do nich, bawimy się z nimi. Kiedy chcą spać, odkładamy je, jak pani mówi, do akwarium. Bo mają tam cały czas stałą temperaturę dwudziestu sześciu i pół stopnia. Czy będą szczęśliwe? Zrobię wszystko, żeby były.}
Moje kochane Mupacie, mamy dziś rocznice, 10 odcinów, z  tej okazji chcę wam powiedzieć ze bardzo was wszystkich lubiam. A odcin dzisiejszy dłuższy jest. Bo tak wyszło. ale możecie go sobie rozłożyć na raty. Kończy się dziwnie, bo nie chciałam go jeszcze rozdłużać... 

ciumostwo.deviantart.com/art/Z… następny
© 2016 - 2024 Ciumaq
Comments10
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Franken-Fish's avatar
pięknie zgaszona panienka Nash, slowclap dla M-3!
i to wspomnienie "Zemsty Mewtwo" jako dokumentu...jako ktoś kto zna i był poważnie rozczarowany tym filmem nie mogę się powstrzymać od mentalnej beczki XD ale w sumie bardzo to logiczne pokazywać sceny zniszczenia wykonanego przez pierwszego Mewtwo, więc i tu slowclap się należy dla autorki.
No i nie chcę się powtarzać...ale Rockstery coraz bardziej i bardziej mnie urzeka. Znalazł sobie mały cholernik zabawę XD