literature

ZSM - odcin 46, miedzy cisza a cisza

Deviation Actions

Ciumaq's avatar
By
Published:
250 Views

Literature Text

Nie daj się nie daj się
jeszcze będzie z ciebie pies
postaw się i zastaw się
ten świat nie dla kundli jest

(Defekt mózgó, Tresura)

- Co to jest „ulga”? - zapytał głos zza kulis. Cały kadr zajmował sobą mały gość – mełek. Mały, ale podrośnięty. Proporcje miał jeszcze dziecięce,  ale kończyny już się wydłużały, choć ogonek nadal był grubiutki. Duży łepek, wielkie, okrągłe, fioletowe oczy.
Programy z mełkami miały niesłabnącą, wysoką oglądalność. Nie ważne co – byleby były mełki. Zwłaszcza teraz, po strzelaninie w domu Mewthreech, pokazywano mnóstwo mełków.
- To jest takie… takie… że…. - stworzonko co chwile brało wdech, prostowało się, próbowało brzmieć poważnie. Spoglądało kamerę lub też na rozmówczynię poza kadrem – ale widać było to spojrzenie na osobę, nie na przedmiot.
- Ulga to jest takie że coś na przykład ciebie bolało a potem przestało, ale tak szybko, i to jest ulga.
- A czy ty czułeś kiedyś ulgę?
- Tak – odpowiedział mełek.
- Kiedy?
- Jak miałem zastrzyk.
- Ale ja wiem lepiej!
Przejazd kamery na drugiego mełka. Identycznego. Ale spojrzenie miał jakby bardziej napastliwe, kiedy oczekiwał udzielenia mu głosu.
- Że jak na przykład oni szli tak… i nie wiedzieli, ale trzeci wiedział. A drugi na przykład to był jego brat, ale to był jego najlepszy brat, jak Roki, a nie jak on. - wskazał na pierwszego mełka, ale nie pozwolono im na rozgorzenie konfliktu.
- I on nie widział który to zrobił i miał takie … - przerwa na wdech  i położenie łapki na piersi - ...tu w środku miał takie, i to długo trwało bo on nie wiedział i w końcu na przykład ktoś inny im powiedział że to nie zrobił ten najlepszy brat tylko ten drugi, rozumiesz? - przekręcił łepek, patrząc w obiektyw, tak bardzo pragnąc potwierdzenia.
- Tak mogło być!
Potem monterzy dodali do tego śmiechy, inne dźwięki pomocnicze, i poszło na główną stację.

- Chodź. Siadaj. Tutaj, proszę. Chcesz herbaty? Kawy? Soku, pepsi, cokolwiek?
- Może być herbata. - odpowiedział Rokstery, zajmując miejsce w pokoju przesłuchań. Tym ekskluzywnym. Policja musiała spisać zeznania. Mewtwo odmówił zabrania przez karetkę, choć był bardzo roztrzęsiony. Chciał wrócić do domu, ale policja wykorzystała okazję.
Ale to dobra okazja dla jednych i drugich.
- Dobrze, zaraz będzie. A ciastka chcesz? Takie czy takie?
Roki patrzył na gliniarza który mu naskakiwał. Młody, w okularach, prawie łysy. To chyba on odbierał zgłoszenie. Tak kojarzył po głosie.
- A co wy tacy mili dla mnie? - zapytał półgłosem. Trochę nie w jego stylu, ale teraz by zmęczony i zestresowany.
- Uratowałeś życie trzem osobom, u nas na policji to się docenia. Mogą być te? - policjant pokazał ciastka a Rosktery skinął głową.
Trzem osobom – myślał. W domu były cztery. Może nie policzyli Luśki. Może.
Trzem osobom.
- Czekaj!
Policjant zatrzymał się w  drzwiach i spojrzał pytająco.
- Kto nie żyje?
- Tracey Baron. Zmarł w drodze do szpitala.
Rokstery nigdy nie życzył nikomu śmierci, choć było parę osób, których nie lubił. Kiedy usłyszał to nazwisko, poczuł niewyobrażalną ulgę.

- Roki to twój najlepszy brat? - zapytała znów lektorka zza kadru.
- Tak. - odpowiedział mełek. Ten bardziej rezolutny. Silven. Czasem oznaczano ich wstążkami na wizji, Silven był niebieski, a Gajsz zielony. Ale dziś nie mieli wstążek. Bo po charakterach też można było ich odróżnić. Silven, jak mawiano, był bardziej „srebrny”. Żywy, energiczny, rozmowny.
- Dlaczego.
- O! - westchnął mełek, patrząc w kamerę, jakby mówił: jak można takiej rzeczy nie wiedzieć.
- Bo on przynajmniej nie kradnie.
- Tak? A inne mełki kradną?
- Tak.- odpowiedział Silven z przekonaniem.
- On kradnie mi klocki i rolki.
- Jakie rolki?
- Te nieużywane! - mełek zrobił wielkie oczy.
- To moje rolki były! Ty mi pierwszy ukradłeś je i teraz kłamiesz do ludzi! - Gajusz wyszedł z obroną, a dykcje i tonację miał jak profesjonalny recenzent – można się popłakać ze śmiechu, taki poważny.
- Te rolki moje były, ja sam je z męskiego wyniosłem!
- No widzisz, kradniesz. Bo ukradnięcie jest zawsze jak ktoś ci nie dał a ty wziełeś.
- Ty też!
Silven westchnął i spojrzał w kamerę czarującym wzorkiem.
- No a Roki nie kradnie…

- Tato? Tato! Obudź się. No już, otwórz oczy. Wystarczy tego spania. Hej.
Poklepywanie po twarzy, dość mocne, otrzeźwiające. Podniósł rękę i dotknął swojej twarzy.
{- C… co… czeluście mi brodę zgolili…}
- Bo trzeba było cie zaintabulować, a  plastry się nie trzymały. Witaj wśród żywych.
M-3 otworzył oczy. Zobaczył dopiero po kilku chwilach. Rudą czuprynę.
{- Sandra?}
- No co ty opowiadasz, syna nie poznajesz? To ja, Robert. Spokojnie, ostrość widzenia wróci niebawem.
{- Miałem narkozę? }
- Tak. Zostałeś postrzelony, pamiętasz to? Pamiętasz, co się stało?
M-3 odchylił głowę w bok. Chwile milczał.
{- Tak… To była Levis.}
- Aresztowali ją. Już po wszystkim, już wszystko dobrze.
Czuł dłoń Roberta na swojej. Czuł pościel i opatrunek na piersi. Wracała świadomość. Coraz bardziej.
Zaraz zacznie się bać.
- Czujesz różnicę w oddychaniu?
Dopiero teraz się skupił. Na oddechu właśnie. Jako namiętny palacz, miał już pierwsze symptomy problemów oddechowych. Teraz – gładki wdech, gładki wydech. Jedyny dyskomfort – ból w piersi. Ale niewielki.
{- Kurwa…} - jęknął.
- Nie ma co kurwić, tatuś! Przy twoim nałogu płuca i tak byłyby do ekstrakcji w ciągu dwóch, trzech lat, a  tak masz już to z głowy. Wymieniliśmy od razu wszystko. Jeden z przewodów dopływowych cyberkardiopompy uległ rozszczelnieniu i płyn spalił tkankę. Można było to zostawić, ale… no sam rozumiesz.
Nie mógł się tym przejmować. Stan po narkozie to jedno, ale chyba dali mu tez coś na bazie marihuany. Był po prostu spokojny.
{- A ten przewód chociaż naprawiliście?}
- Jasne, wstawiliśmy wszystko kewlarowe. Także osłony na żebra, to się robi przy wszczepie płuc. Teraz jesteś nie do zajebania, tatuś. Tylko musisz nam zgodę na operacje podpisać, ze wczorajszą datą. Wiesz, lepiej niech się zgadza.
{- Dobrze Robercik, dobrze, tatuś podpisze. Dziękuję.} - podniósł dłoń i ścisnął syna za rękę.
{- Powiedz lepiej co z mamusią i resztą.}
Robert stracił nieco rezonu. Nie pokazał tego po sobie, ale przed takim telepatą jak M-3 – choćby był na najsilniejszych lekach – podobne emocje się nie ukryją. Zwłaszcza gdy dotyczą rodzonego syna.
- Luśce nic nie jest. Jest na obserwacji na oddziale psychiatrycznym – przeżyła szok. Rokstery nawet nie wsiadł do karetki. Denerwuje się, ale jest w domu. Odsypia, jak to Mewtwo.
Zaczął od najlżejszych przypadków – pomyślał M-3. Nie powiedział nic o Sandrze.
- Mama wyzdrowieje. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Zdrowiu w sumie też już nie.
{- Ale coś ukrywasz. Co jest mamie. Konkretnie?}
- Ona to bardzo przeżywa. Jest kobietą, to oczywiste.
{- Robert, co?}
- Musieliśmy jej amputować obie nogi, tuż nad kolanami. Nie było szans.
M-3 zacisnął zęby i położył dłoń na oczach. Nawet nie zaklął. Po prostu przeszył go zwykły, ludzki psychiczny ból. Jego żona, jego ukochana. Nie ważne nawet, że teraz bedzie inna na pewien sposób. Mniej atrakcyjna, czy coś.
Bolało, że cierpi.
{- Chciałbym się z nią zobaczyć najszybciej, jak to będzie możliwe.}
- Nie ma zagrożenia krwotoku. Wytrzeźwiej i możesz iść. No i jeszcze…
Jaźń M-3 była teraz zajęta, żona to najważniejsza osoba na świecie. Ale nie mógł zapomnieć o tej ostatniej osobie.
{- Tracey?}
- Nie żyje.
M-3 westchnął.
{- Dobry chłopak z  niego był. Skontaktuj się z menadżerem FS. Niech wypłacą rodzinie odszkodowanie. Ekstra. On będzie wiedział. A jak nie będzie, to zwolnię chuja.}
- Dobrze tato, nie denerwuj się. Odpoczywaj. Zobaczymy się za godzinę.
Robert poklepał go po dłoni i wyszedł.

- I jak się czujesz, słoneczko? Rokiś? Śpisz?
Spał. A raczej sypiał, zdarzało mu się. Policja odwiozła go do domu, po spisanych zeznaniach. Nie wiedzieli jak zabrać się do przeczuć Roksterego, o których ów opowiedział bardzo dokładnie – spisali słowo w słowo i byli zainteresowani. Ale nie rozumieli, to policja, nie psychologowie.
Tak czy inaczej napoili go herbatą, nakarmili ciastkami, porozmawiali, byli mili,a  jak skończyli co mieli – to odwieźli. Poinformowali Rubi, że na posterunku droid medyczny zalecił podanie mu leków uspokajających, toteż po oddaniu Roksterego, zostały one mu podane. I od tego czasu zaczął spać, lub raczej – podsypać na kilkanaście minut – do godziny, by zaraz się obudzić. Tu przydawała się mama. Bardzo. Po prostu siedziała z nim na łóżku i głaskała go. Była po prostu. Łatwiej to znosił. Musi to zaspać, nie ma dla niego innej opcji. Rubi pomyślała, że Robert mógłby dać mu zastrzyk nasenny, pomóc mu zasnąć. Ale Roberta nie było. Poza tym – Rubi mieszkając z lekarzem, już wiedziała, że taki zastrzyk nie zawsze gwarantuje przyjemny sen. Gwarantuje zaśnięcie, ale bywa, że sen jest gorszy, niż bezsenność. Zwłaszcza po stresie.
  Z włazu wychyliła się głowa starszej pani. To była babcia Rubi – choć poniekąd jej matka. Osoba, która ją wychowała.
- Mała właśnie zasnęła. Jak się czuje Roki?
- Oczyszcza się. - odpowiedziała. Kiedyś takiego zwrotu użył M-3. To było bardzo wymowne i oddające faktyczny stan mewtwo. Babcia weszła na górę, usiadła obok. I obie go głaskały.
  Rokstery, w napływie świadomości tej chwili pomyślał, że w takich a nie innych czasach, mimo przeciwności, jako mewtwo, nie mógł sobie nawet wyobrażać lepszego życia.
Co ciekawe, zaraz po tej myśli, zasnął bardzo mocno, bezpieczny i ufny jak mełek.

„Jak się czujesz?”
Takiego SMSa dostał od Roksterego, już parę godzin temu – wtedy jeszcze spał po operacji. Odpisał, że dobrze, żeby się nie denerwował, i jak odpocznie, to może do niego przyjść. Ale nie było odpowiedzi, a to mogło znaczyć ze mewtwo śpi. I bardzo dobrze.
M-3 napisał też SMSa do żony, ale nie odpisała. Choć był może dwie, czy trzy sale dalej. Mogli by nas położyć razem – myślał M-3.
Może tak zrobią.
Napisał do córki. Ona odpisała natychmiast, cały blok pełnego emocji tekstu, w  którym M-3 widział wyraźnie szok pourazowy. Pisała, że go kocha, że się boi, że nic nie wie, ale że wie, że Rokstery się bał, bo widziała to w  jego oczach, że tęskni za ojcem i chciała by go przytulić, że boi się o mamę. Nie mógł z nią porozmawiać. Mógł tylko odpisywać. Korespondowali kilkadziesiąt minut, aż w  końcu M-3 wyciągnął od Luśki deklaracje, że nie będzie się denerwować i spróbuje zasnąć.
Potem był spokój. Leżał i patrzył w sufit.
Teraz miał czas, by to przemyśleć.
Zamach na Levis okazał się nieskuteczny. Za to ona czuła się bezkarna. Widać robiła już to. Miała technologię teleportacją, mogła nagle pojawić się gdzie chciała, zrobić co chciała i zniknąć bez zostawiania śladów. Tym razem nie wyszło, bo M-3 miał lepszą technologię. A raczej lepszego przyjaciela. Prekognicja, zdolność przewidywania, dziedzina psioniki, chyba najlepiej zbadana. Nie miał tego w sobie za grosz. Potrafił wyczuwać emocje swoich bliskich, ale nigdy zdarzenia.
Rokstery  - pomyślał M-3. To chyba nie pierwszy raz. Te wybuchające fordy. M-3 zapomniał o tym szybko, ale teraz to do niego wróciło. Nie raz Rokstery wspominał, że coś przeczuwa. A oni? Popełniali największy taktyczny błąd świata – nie traktowali go poważnie.
Tym razem Rokstery wziął sprawy we własne ręce. We własną rękę – poprawił się M-3 w myślach. Dziwnie mu to zabrzmiało. Tak czy owak Rokstery przejął inicjatywne, i okazało się to trafne.
Trzeba będzie iść w tę stronę. Może się okazać, że posiadamy naprawdę potężną broń.
A po tym, jak FS przejmie LevisIndustries, może to się bardzo, bardzo dobrze dodawać…
 Robert przyszedł jak obiecał – po godzinie od ich ostatniej rozmowy, podał ojcu leki i oznajmił, że wychodzi, bo kończy dyżur (na którym i tak nie bardzo miał prawo być, bo nie był zatrudniony, ale wiadomo  -Mewthree), ale jak odwiedziny u Sandry będą możliwe, to pielęgniarka go poinstruuje. Zostawił mu torbę i poszedł.
Kiedy M-3 zajrzał do torby, nie mógł uwierzyć własnym oczom: były tak dwie paczki sucharków i papierosy.
No tak – pomyślał. Robert wiedział, że M-3 zechce zapalić, a wtedy chcąc zdobyć papierosy, zacznie łazić po oddziale. A tak – zatrzyma go w sali. Bo przecież nie powstrzyma. Nie da się.
Zadowolony Mewthree usiadł na łóżku. Spuścił nogi, wziął kulę – bo tez tu była, i wstał. Trochę zakręciło mu się w  głowie, ale to normalne. Nie pierwsza jego operacja, i nie pierwszy raz się tak zachowuje.
To w  końcu nadczłowiek.
Wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Ta część WGTS – zachodnia ściana, generalnie była vipowska, jakikolwiek dział stanowiła. Czy to zarządzania, czy szpital, czy siedziba FairScience – tak wychodziło ze pomieszczenia vipowskie umieszczano na zachodniej ścianie. To chyba przez widoki. Lub dzięki widokom – i nie były to widoki na centrum – raczej na niższe partie miasta i piękny, nizinny krajobraz za miastem. Oraz zachody słońca – koniecznie.
Już teraz było pomarańczowo, czyli zachód niebawem. M-3 zaciągnął się papierosem i uśmiechnął.
{- Rewelacyjnie}
- Pan Mewthree? Dobry wieczór!
M-3 odwrócił głowę i spojrzał na sąsiedni balkon. Stał tam gruby facet w szlafroku, z wąsami i kieliszkiem wina.
{- Senator Hudson, co za miłe spotkanie, witam!} - M-3 skłonił się lekko. Znajomy z Uroczyska, dalszy sąsiad. Zasiadał w  kongresie i współsprawował rzekomą władze w tym sprywatyzowanym do cna kraju.
Czyli nic nie robił i nie miał żadnej odpowiedzialności za ogromne pieniądze, praca marzeń. Ale miała jedną wadę – ogromnie zbierała hejty. Tak bardzo, że już trzy razy próbowano otruć pana Hudsona, zdawałoby się – bez ważnego powodu. Z resztą trafił do szpitala z objawami zatrucia, M-3 wiedział, bo senator poszedł do szpitala 2 tygodnie temu, i gadano o tym. Ale już mu było dobrze skoro pił alkohol.
- A tak się zastanawiałem czy pan zapalisz czy pan nie zapalisz. Z tym że nie miałem jak to sprawdzić, a  tu się okazało że masz, balkon obok. Jak się pan czujesz?
{- Fizycznie bardzo dobrze. Jestem normalnie kurwa zachwycony.} - zaciągnął się fajką, że zeszło od razu pół, zamknął oczy i uśmiechnął się słodko.
{- Czuje każdy oktan… A niby to sztuczne.}
- Sztuczne płuca, oskrzela masz pan własne, przeczyszczone i sprawne jak nigdy dotąd. Widzę że nie martwi pana ta strata, ale i tak… przykro mi. To tragedia.
M-3 spojrzał na horyzont.
{- Jak spadać, to z wysokiego konia, sąsiedzie. Liczyłem się z  tym. Jestem tylko wściekły, że ktoś podniósł rękę na moich bliskich. I tego nie podaruję. Będzie trzeba odświeżyć znajomości w prokuraturze.}
- Ciekawe co teraz z jej firmą.
{- Należy do OCP.} - M-3 spojrzał na niego hardym wzrokiem.
{- Jak wszystko w tym kraju.}
- No proszę! Ledwo po przeszczepie a już z papierosem na balkonie! Złego diabli nie wezmą, tfu!
Obaj się obrócili, obaj zdumieni.
Po drugiej stronie balkonu M-3, przy szklanej barierce, z wieszakiem na kroplówkę, w piżamie, gibał się jakiś facet. Obaj go rozpoznali – znany dziennikarz ultrachrześcijańskich mediów, zwany też adwokatem Ducha Świętego – Peter Izaak.
{- Zajmij się pan swoją prostatą, co?} - bezceremonialnie wyrzucił peta za barierkę i sięgnął po drugiego papierosa. Izaak wychylił się by popatrzeć, a  potem zgromił wzrokiem sąsiada z balkonu obok. Nic nie powiedział, za to pan senator miał trafną uwagę.
- No skacz, jeszcze dobry kiep!
M-3 eksplodował śmiechem, zaraz tez się zgiął, bo to musiało wywołać ból. Ale mimo to śmiał się dobrą minutę, trzymając się barierki ręką z  papierosem między palcami.
W tamtej chwili ów śmiech był dla niego jak balsam na duszę.
W końcu się uspokoił i wyprostował – czerwony na twarzy.
{- Znalazłem się między fanatykiem a lewakiem. Z całym szacunkiem, panie senatorze. O matko…} - wytarł łezkę. Jedną, potem drugą.
{-...ale to trudne położenie.}
- Dla mnie to jest trudne położenie – burknął dziennikarz. - Byłem tu z jednym diabłem na oddziale, a  teraz dowieźli drugiego.
- W piekle był atak terrorystyczny, jakiś Anioł się wysadził. Krzyczał „Allah akbar”. I przywieźli diabły do szpitala. - mruknął senator. M-3 znów się zaśmiał. A  niewzruszony Izaak kontynuował:
- Ale chciałbym powiedzieć panu jedno, panie Oscar. - wskazał palcem na M-3.
- Bóg pana kocha mimo wszystko. Dał panu tą wspaniałą istotę która uratowała życie pańskiej grzesznej rodzinie.
Tak, MediaNet szumi. Ale M-3 zdziwił się ze Izaak tak pochlebnie wypowiada się o Roksterym.
{- Nie Bóg mi go dał, sam go sobie zrobiłem i nie bez kosztów. Poza tym ja brać od nikogo nie chcę.}
- Teraz pan tak gada, kiedy jest młody, piękny i bogaty, i wszystko idzie po pańskiej myśli.
{- No, to pewnie wasze modlitwy za mnie.} - Zadrwił M-3. Objawiło się to prychnięciem.
- Ale kiedy przyjdzie Dzień Sądu i stanie pan przed Jego obliczem, już nie będzie taki butny!
- Pójdziesz do piekła Mewthree, pójdziesz! - senator pogroził mu palcem z drugiego balkonu. M-3 znowu się zaśmiał. Nie wiedział że z sąsiada taki jajcarz.
{- No pójdę, pójdę, wyzdrowieję i wrócę do domu.}
- Bluźnisz pan!
{- Tylko że…}
-M-3?
Wszyscy zamilkli. Do rozmowy włączył się trzeci głos. Nim Mewthree się odwrócił, znowu odezwał się Izaak.
- Niech cię Bóg błogosławi synu!
- Eee…
M-3 odwrócił się i zobaczył Roksterego.
{- O! Faktycznie Bóg go przysłał, bo nie spodziewałem się!}
Rokstery był przynajmniej skołowany. Jeszcze zmęczony, wory pod oczami i zapadnięte policzki, ale na chodzie. Miał na sobie szarą bluzę z prawym rękawem wetkniętym w kieszeń.
- No jak, przecież pisałeś sms…
{- Jaja se robię!}
- Chrystus cię natchnął, prawda? - Izaak wychylił się w  ich stronę ze swojego balkonu. Wpatrywał się w  mewtwo jak w świętą figurkę (a dla odmiany ów patrzył na dziennikarza jak na wariata).
- Słyszałeś go? Słyszałeś słowa naszego Zbawiciela?
{- On nie bierze narkotyków.} - furknął M-3, kładąc rękę na ramieniu Roksterego.
{- Schowaj się do środka, jeszcze dwa buhy i wracam.}
Comments9
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
GrinGazz's avatar
Moja nowa ulubiona postać epizodyczna? Pan senator, którego oficjalnie mianuję Januszem DeltaCity, pewnie przez swój charakter zbiera takie hejty.
Zajebisty odcinek! Uśmiałem się, uwielbiam Twoje poczucie humoru!