literature

ZSM 60, swiatlo

Deviation Actions

Ciumaq's avatar
By
Published:
227 Views

Literature Text

Hej panie stworze,
okrutny potworze,
dziś tej pięknej nocy
śmierć ciebie zaskoczy.
Ostatnim, co ujrzysz,
będą żółte oczy,
ten, co nimi patrzy,
krwi twojej utoczy.

(PERCIVAL, Oczy Wiedźmina)


- Układ ośrodkowo nerwowy podjął pracę. Wzrost siły impulsów o 60%. Przeprowadzamy testy przewodzenia.
Rokstery przełknął ślinę i wzdrygnął się, gdy otrzymał kolejną wiadomość od tego trzęsącego się dziwaka, obok którego siedział cały czas.
- Wstrzymajcie się, będzie wgrywał system. - wskazał kciukiem na Martina. Zza prowizorycznej bariery spojrzało na niego kilka par oczy zespołu, należących do chirurgów. Nie mieli już nawet rękawiczek. Ani maseczek. Przeciskali się między obudowami szumiących reaktorów. Plątanina kabli podwieszona była pod ramieniem dźwigu, spięta jednorazowym plastikowym paskiem. Za nimi na ruchomym stole szumiał niezależny generator, który zostanie zamontowany powstającemu tworowi. Na hermetycznej obudowie krzyczały żółte znaki – uwaga, promieniowanie.
Cybernetyka to dziwna gałąź medycyny.
Rokstery podniósł głowę, oparł brodę o pięść i patrzył przed siebie. W szkiełkach jego okularów, które ostatecznie założył, bo zbyt wiele obiektów ustawionych w oddali przyciągało jego uwagę, odbijała się cała dyskoteka migających różnokolorowych diod. Teraz patrzył na ekran monitorujący aktywność nerwową. Równo, równo, równo – rozbłysk, urwanie sygnału. I znowu – równo, równo, stabilnie, rozbłysk, i koniec.
Rokstery wiedział, że te rozbłyski, to impulsu bólu.
- Eeeeeee! - Martin zawył jak zwierze i zaczął machać rekami, jakby w amoku. Mewtwo wyczuł gniew w jego aurze, i rzucił się na klawiaturę, by uchronić ją przed zniszczeniem. Oberwał kilka kuksańców w żebra. Bolało.
- Uspokój się! I co z tego, że wywalił? Zaraz podadzą mu coś na pokorność.
Programowanie mózgu jest trudniejsze niż programowanie procesora. Maszyny są bardziej uległe.
- Sir, za godzinę wiedzie pancerz.
Rokstery odwrócił się, podnosząc przy tym tułów, opierając się o kolana Martina, który już się powoli uspokajał.
- Niech czeka! Mamy tu większy problem.
Jeśli system nie zostanie założony poprawnie, to cyborg może się buntować. A biorąc pod uwagę jak mocarne ciało dostaje i czyim mózgiem dysponuje – to bardzo ryzykowne, nawet jeśli ma się do dyspozycji gromadkę mewtwo. Tym bardziej że ten model był niejako projektowany pod mewtwo, kiedy Japończycy zaczynali swoje próby – była to odpowiedź OCP. Obecnie na świecie było tylko kilka takich droidow. Oraz jeden poza ich światem…
Posłuszny cyborg na bazie ED309 Deluxe z powodzeniem zastępuje małą armię. Najpotężniejsza samodzielna jednostka bojowa na Ziemi.
   Apropos – mewtwo. Wyprostował się, masując sobie żebra. O nagle poczuł, że jego nos zaparkował w  czymś mokrym. Odwrócił wzrok i spotkał oczy Lin. Uśmiechała się do niego promiennie, zza parującego talerza jakiejś potrawy.
- Nie kurczak! Nie krowa! I nie świnia! - oświadczyła z silnym, chińskim akcentem. Wyglądało to trochę jakby mówiła: wiem, że nie jesz mięsa.
Ale czy wiesz, że teraz pracuję? - odpowiedział na to Roki, też w myślach.
- W pięć smaków! Kocha to? - uśmiechnęła się tak słodko, że Roki sam nie wiedział, co ma robić. A już na dobre się rozpłynął, kiedy palcem wytarła mu „wąsy” z sosu, których się dorobił.
- Kocha od pierwszego wejrzenia. No dobra, chyba czas na przerwę.
- To już trzecia przerwa w przeciągu godziny, sir. - zwrócił mu uwagę pracownik. Roki wzruszył ramionami. Cóż. Praca w trudnych warunkach.

Kostka lodu. Zamrożona woda. Wpada do szklanki, obija się o dwie następne. Podczas zalewana whiskey, wszystkie kostki szaleją. Przypomina to trochę agonię – myślał. Jak się zalewa wrzątkiem raki. Albo ślimaki. Widywał to. Jadał różne rzeczy. Jadł nawet żywą rybę, którą młody chińczyk przygotowywał na jego oczach. On też był wtedy młody. Młody, i zdecydowanie lepszy niż teraz. A mimo to – wtedy go to nie raziło. Teraz na wspomnienie, robiło mu się niedobrze.
Co to właściwie znaczy być dobrym – myślał, przykładając usta do szklanki. Kiedyś byłem taki wrażliwy, a smażenie ryby żywcem, czy skarmianie węza żywymi szczurami, nie raziło mnie. Teraz zabijam ludzi,a  zwierząt mi szkoda.
Tak, znowu stanął mu przed oczami obraz smoka. Potarł szyję. Zapiekł go podrażniony naskórek.
Robię się coraz bardziej ludzki – pomyślał. Hipokrytyczny. Pełen żałośnie niskich wad.
Przyglądał się swojemu niewyraźnemu, słabemu odbiciu w pancernym szkle. Znowu się napił.
- DeltaCity. - powiedział wokalnie
- Co? - zapytała z tyłu Corleone.
{- Nic. DeltaCity. Takie nic. Kurwa. Nalej sobie whiskey.} - rzekł, odwracając się powoli.
- Eeee, nie chce.
M-3 uniósł wymownie powieki, obnażając przy tym dolne zęby.
{- Masz się ze mną napić whiskey, rozumiesz?}
Podniosła wzrok i popatrzyła na niego spłoszona. Miewał swoje fazy, owszem, ale zawsze łagodne. Najgorszy był, kiedy myślał. Kiedy miał te swoje moralno-filozoficzne rozkminy. Corleone wiedziała, że jest on już tak daleko posuniętą inteligencją, geniuszem tak zaawansowanym, że próba rozgryzienia jego intencji mija się z  celem.
Trzeba być ostrożnym.
- Dobrze. Chodźmy do stolika.
Poszli. Tam usiadła, nalała sobie alkoholu,a  mu tylko uzupełniła. Napiła się. To była dobra, droga whiskey.
M-3 odwrócił głowę i spojrzał w  okno.
{- Corleone. Porozmawiajmy o Biblii.}
- Nie jestem chrześcijanką.
{- Byłaś chrzczona.}
- To nie istotne.
Spojrzał na nią. Oczy miał leniwe. Siedział rozwalony na fotelu. Wciąż jednak elegancki.
Jego spojrzenie mówiło jasno: kłamiesz.
Poczuła strach.
{- Czy myślałaś kiedyś może…} - łyczek, znów spojrzenie w okno.
{- ...że Biblia nie mówi o tym co było, a co będzie? W chwili, kiedy ją pisano. Bóg stworzył świat, człowieka… potem Kain zabił Abla… potem jakiś czas nic się nie działo, i…}
- Był potop. - podjęła ona.
{- Czy nie na to właśnie oczekujemy? Na potop. Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi…}
- Ludzie wiedzieli, że Noe buduje arkę. A ty się z tym kryjesz.
{- Bo ja nie chce mieć bydła na pokładzie.}
Cmoknął, odrywając wargi od kryształu.
{- Skontaktuj się z  dołem. Zapytaj o postęp.}
Patrzył, jak wykonuje jego polecenie. Słyszał telepatycznie jej słowa. Odpowiedzi przez interkom – nie.
Czasem się zastanawiał, jak to by było słyszeć. Przypominał sobie wtedy walkę o Roberta, który urodził się z głębokim niedorozwojem ucha środkowego. Jak przechodził operacje, implantacje i wszystko inne. Jak się buntował, ale jednocześnie – ciągnęło go do tych bodźców.
Chyba dobrze zrobiłem – pomyślał. Robert nie był psionikiem. Nie kompensował by sobie tego.
- Wgrali system. Podłączają układ obwodowy.
{- Z kim rozmawiałaś?}
- Z Rokim.
Roki – pomyślał. Zdolny dzieciak. Wszedł, pofurczał, ponarzekał, a potem po prostu zaczął pracować. Z czymkolwiek się zetknął, po niedługim czasie, rozpracowywał to. A po kolejnym niedługim – stawał się profesjonalny. Jak teraz. Skąd on mógł wiedzieć o układzie obwodowym, jak sam M-3 musiał chwile pomyśleć, by zrozumieć, co to może być.
A ja w jego wieku byłem kretynem – pomyślał.
Mewtwo to coś wspaniałego.
Znowu odwrócił głowę. W zacienieniu apartamentu stała obszerna klatka. Pełno w  niej było sztucznych roślin, i mało kiedy dało się zaobserwować sprytną, różową łasicę skaczącą po konarach.
{- Mógłbym tu tyle dokonać. Eh. Zdobyć świat, opuścić go… }
Corleone machnęła ręką.
- Zdobędziesz sobie następny.
M-3 poczuł się bardzo mile połechtany.

Kiedy Martin go wołał, kierował swoją wątłą rękę mniej więcej w jego kierunku, i artykułował : yyyyy. Czasem z ledwie słyszalnym r na początku. Pewnie dlatego, że miał „y” na końcu imienia. Niewiele było takich imion i miały osobliwy wydźwięk. Rokstery swoje imię bardzo lubił, tak dla odmiany tych wszystkich, o nie lubili,a  to chyba większość ludzi – przynajmniej na internecie. On lubił. Zdecydowanie mniej lubił zdrobnienie, ale też w sumie już polubił.
Pamiętał, że jak był mały, długo zwlekał z nazwaniem siebie imieniem, bojąc się, ze nie wypowie poprawnie, długo więc przedstawiał się jako „Mju”.
A  teraz reagował na samo „yyyy”. Podszedł i położył delikatnie dłoń na krzywym ramieniu zdeformowanego obłędem ciała.
- Czego potrzebujesz, Martin?
Wariat pokazał monitor, przewalając szalonymi oczami, aż w końcu na chwile zatrzymał je na twarzy Roksterego. I uśmiechnął się tymi wyrwanymi jedynkami. Roki musiał użyć sporo siły woli, by nie odwrócić wzroku.
- Przecież wiesz, że nie rozumiem tego kodu.
Wtedy Martin kliknął jeden przycisk i wydał z siebie dźwięk, coś jak „tadaaaan”. Mewtwo na początku nie rozumiał, co widzi. Jakiś obraz.
Ale kiedy zrozumiał, o mało nie dostał zawału.
- Jacie… Zrobił to, zrobił! - wyszczerzył zęby, pozwalając by sztuczne jarzeniowe światło zagrało na drucie aparatu ortodontycznego.
- Zrobił sensorykę! Mamy teraz to, co widzi cyborg. Tak?
- Taaaa… - zajęczał Martin. Złapał Rokiego za ramię i potrząsnął. Potem kombinacją klawiszy wywołał okno.
Spójrz na mewtwo – wpisał. I na ekranie pojawił się wyszczerzony Rokstery, któremu momentalnie mina zrzedła. Złapał się za usta, poczuł że zbiera go na rzyganie. Przestraszył się. Poczuł się jakby to spojrzenie go truło. Ale jednocześnie podniecenie rozpędzało jego serce do galopu.
Kręcił głową, wciąż trzymając się za usta.
Za plecami usłyszał wiwaty i klaskanie – jak zawsze przy udanym projekcie.
A on myślał… nie. O niczym nie myślał.

Przebudzenie. Po długim, meczącym, pełnym strachu i bólu koszmarze, w którym nie mogłeś żyć pewien cy śnisz… czy może umarłeś. Czy to może dzieje się naprawdę. I ta trzecia opcja jest zdecydowanie najgorsza.
Jak to jest umierać. Tek, jest tunel. Tunel i światło na jego końcu. Do światła się idzie ale – on nigdy nie doszedł. Szedł, i szedł, i szedł… tak długo szedł. Nie dawało to wytchnienia, ulgi, nie było szczęścia, był tylko strach. Ale inny. Taki bezradny. Niezdolny uruchomić cię do biegu. A potem – było wspomnienie strachu. Wiedział, że powinien się bać, że to jest sytuacja przerażająca. Ale nie czuł.
Bo nie było już hormonów.
Widzę – pomyślał. Słyszę. Jestem? Musze zacząć myśleć Przypominać sobie.
Wspomnienia były niekompletne, jakby zatarte.
Widział tą istotę. Co mógł o niej powiedzieć? Prócz tego że w ogóle go nie dziwiła. Była blada. Posturą przypominała człowieka, ale miała ogon. Mewthree – pomyślał, i była to pierwsza osoba którą sobie przypomniał. Z czasów młodości, kiedy ów przypominał tą istotę. Podobną. Ale inną. Miała inną głowę. I czegoś jej brakowało. Tak – ręki. Ten miał jedną rękę. I okulary.
I to nie był M-3.
Ratuj mnie – krzyknął do niego. Zabierz mnie stąd.
Nie było odpowiedzi. Jego fale mózgowe były słabe. Zgasły, kiedy strumień zbijających się do mózgu obcych myśli, wyłączył mu percepcję.
Comments4
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Alchemiczny's avatar
Odcinek bardzo ciekawy, choć krótki. Przedstawiasz nam jednak ciekawą wizję: ktoś uratowany, powołany do wiecznego życia i ożywiony, tylko po to, by stać się obserwatorem, nie panować nad swoim nowym ciałem, swoimi poczynaniami. Przypomina mi się horror "Uciekaj". Podobają mi się także rozmyślania M-3. W gruncie rzeczy bohaterowie bardzo się zmienili. Rokstery stał się zimniejszy, cyniczny, bardziej bezlitosny i skuteczny. Przejął dawną rolę Oskara z pierwszych rozdziałów, zaś ten zaczyna się wypalać, blaknąć, stawać starcem. Jeśli chodzi o smaczki, podoba mi się wzmianka o okularach Rokiego. Wyobrazić go sobie w takich oraz niezawiązanym, białym kitlu laboratoryjnym, to już coś. Minus jednak za zwrot "apropos- mewtwo" oraz "o, nagle poczuł". Narrator niezbyt powinien używać takich wyrażeń. Gdy w wątkach przedstawiasz poglądy i myśli, wówczas wiadomym jest, że należą do Rokiego bądź M-3. W tamtym momencie tekstu miałaś być jednak bezosobowa.