literature

ZSM - odcin 55, chyli sie dzien do kresu

Deviation Actions

Ciumaq's avatar
By
Published:
417 Views

Literature Text

A kiedy przyjdzie także po mnie
zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtac błekit w głowie
to będę jasny i gotowy

Spłyną przeze mnie dni na przestrzał
zgasną podłogi i powietrza
Na wszystko jeszcze raz popatrzę
i pójdę nie wiem gdzie na zawsze

(Zegarmistrz światła – Tadeusz Woźniak)


M-3 stał na tarasie swojego piętra i dla odmiany – nie palił papierosa. Oparty oburącz o barierkę patrzył przed siebie. Patrzył na DeltaCity. Rondo Waszyngtrona, jak mały pierścionek bez brylantu, po którym kręciły się kolorowe autka. Tam w oddali srebrna kopuła, skrywająca tajemnice Levis Industies.
Za jego plecami Blanca rozmawiająca przez telefon, załatwiająca w pośpiechu jego sprawy.
Czy powiał wiatr? - zapytał siebie, odwracając twarz profilem do panoramy. Spojrzał w górę. Na bezchmurnym niebie dostrzegł subtelny zarys stacji meteorologicznej Parasol. Jak wiszący nad nimi obuch monstrualnego młota.
Giniemy.
- M-3?
Odwrócił głowę. To Rokstery. Szedł bok w bok ze stojakiem na kroplówkę, do której był podpięty – do rurki szyjnej.
{- Rooooki, prosiłem. Masz odpoczywać…}
Mewtwo podszedł do niego i wsunął się mu pod pachę, jak mełek.
- Boję się. M-3 zrób coś. Proszę, zrób coś…
Zacisnął mu pięść w okolicy krawatu. M-3 objął młodego ramieniem i przytulił do boku.
Tak niewiele czasu.
Koniec świata nastąpi w grudniu 2066 roku. Niecałe 11 miesięcy.
Rokstery drżał na całym ciele. Najpierw powiedział, że będzie zdrowy, a potem, że jego ostatnim obrazem będzie choinka. Potem, że to będzie koniec. Nie definitywność – ktoś przeżyje, ale to już nie będzie ten świat, na którym oni mogliby żyć.
M-3 pogłaskał młodego drugą ręką po głowie. To śmieszne, ale pomyślał, że nie zdąży zrobić drugiej operacji biodra. Bo będzie miał za dużo na głowie.
- Roki, nie bój się.
Skup się na tym ze masz jedenaście miesięcy żeby rozgryźć jak działa ta jebana maszyna do kurwy matki – dodał w myślach.
- M-3… powiedz… jak się skończy historia Gai?
Prezes uśmiechnął się. Znów miał wrażenie, że czuje powiew. Ale może to po prostu machanie ogona.
{- Znalazłeś?}
- Tak.
{- Nie powiedziałeś…}
- Nie przypuszczałem że zaraz zawiśnie nade mną koniec świata! Myślałem że będę miał więcej czasu!
M-3 poklepał go po policzku i przytulił jego twarz do swojego torsu. Oparł mu brodę o czoło. Przecież to jego dziecko.
{- W laboratorium miała dużo przygód. Uczyła się, i było to całkiem fajnie opisane. Potem zaczęli ją wypuszczać, demolowała im pomieszczenia biurowe. Aż w końcu… kupili jej królika. Bawiła się nim, ale pewnego dnia zastali ją w kałuży krwi. Z głową królika w łapie. Potem brakuje kilku kartek. Myślę, że to sprawka Bunty. Może chciał to z siebie wyprzeć? Gaję sprzedano Namrejowi. Ojcu Ziemniaka.}
- Kto to Ziemniak?  -zapytał Rokstery, nie uciekając spod dotyku starszego meoutsu.
{- To jest ktoś, kto nauczył mnie myśleć…} - M-3 zmrużył oczy.
{- Ktoś, kto musi nam pomóc. W mniej niż jedenaście miesięcy. Ale przynajmniej wiem, że nie muszę się liczyć z kosztami. Tylko nie wiem, jak to rozegrać ze Starym.}
- Stary nie żyje.
{- Co?} - M-3 spojrzał ostro na twarz Roksterego. Ten zamknął oczy. Zmęczony, zestresowany, otumaniony lekami. Gdyby nie M-3, pewnie osunął by się na ziemię.

Zebranie zarządu. M-3 siedział u skraju stołu, po prawej. I zawsze kiedy na posiedzeniach zarządu odwracał głowę ku oknu, widział Starego. Teraz było puste krzesło. Naprzeciwko miał twarz innego prezesa. Obok, naokoło – kilka twarzy członków zarządu OCP.
Wszystkim trzęsły się ręce i wszyscy milczeli.
To niemożliwe, to niemożliwe.
{- Jedno jest pewne. Ludzie nie mogą się dowiedzieć. Wybuchnie panika, będziemy skończeni.}
Odezwał się on. Patrzył na innych spoza piramidki dłoni.
Panika – zaśmiał się w duchu. Bliscy paniki to byli tu oni wszyscy.
- Trzeba zwolnić cały jego sztab. Zanim zacznie węszyć. - odezwał się inny z prezesów. M-3 skinął głową.
- Dać im duże odprawy i zamknąć cały sektor. Stary mógł wyjechać.
{- Czasem to robił.} - zgodził się M-3. Zastanawiał się, czy Nadprezes nie uciekł. Poczuł gorzki nacisk w gardle. Uciekł. Bez niego.
A ja? Wiem coś, ale czy powiem?
Tylko gdzie oni mogą uciec?
{- Macie dzieci?} - zapytał niż  gruszki niż pietruszki.
{- Lub ktoś, kogo kochacie?}
- Przestań bredzić, Mewthree. - skarcił go ktoś. Spuścił pokornie głowę.
Macie – pomyślał. Jesteście ludźmi.
- Ale ktoś z nas musi zająć jego miejsce.
M-3 pochylił głowę jeszcze niżej, choć czuł ich palące spojrzenia. Nic, zero odzewu.
- Nie bąź dzieckiem, Mewthree.
{- Ja?} - kiedy podniósł głowę, miał obnażony cały garnitur zębów.
{- Ja mam nie być dzieckiem? Wszyscy jak tu siedzicie, wygryzaliście się jak szczury do fotela Nadprezesa. A teraz co? Ja się mam tym zająć?}
- Niczym się od nas nie różnisz. - odpowiedział ów prezes, który wcześniej zabrał głos. Był koło czterdziestki, miał afroamerykańskie korzenie. Zajmował się eksploracją księżyca. Jego zyski przekraczały zyski z projektu mewtwo.
- Jesteś taką samą hieną. A w dodatku byłeś pupilkiem.
{- Mam to w dupie} – parsknął.
{- Powiem wam coś. Mam w dupie ten jebany, zepsuty kraj. Mam w dupie pieniądze, władze, i przyszłość świata. Nie wyciągnę was z kloaki. Nie. Ale dam wam radę: budujcie sobie bunkry. Sprzedawajcie co chcecie, kradnijcie, nie pytajcie. Budujcie bunkry i schrony przeciwatomowe.}
- Ty coś wiesz?
Zaśmiał się w głos.
{- Ja wiem? A wy nie? Pomyślcie, kurwa, pomyślcie. Nie ma Starego. Jak długo to może potrwać? Jak to się może skończyć, no jak?}
Wszystko się składa do kupy – myślał.


Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
Synu Odkupicielu świata, Boże, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, Boże, zmiłuj się nad nami.
Święta Trójco, Jedyny Boże, zmiłuj się nad nami.

Rokstery siedział na chórze swojego kościoła w Uroczysku. Powtarzał słowa Litanii, zaciskając oczy. Leki trochę pomagało. Był spokojniejszy. Choć lęk tlił się w nim, głęboko.
I bił się z myślami. Przecież jestem jeszcze młody. Poznałem dziewczynę. Nie odwiedziłem jej. Nie doczytałem historii. Nie nagrałem vloga. Nie wyszedłem z Dżonym na pustynię.
Czy jest teraz sens robić cokolwiek?
Duchu Święty, Trzecia Osobo Trójcy Przenajświętszej, zmiłuj się nad nami.
Duchu Święty, który od Ojca i Syna pochodzisz, zmiłuj się nad nami.
Zakrył oczy przedramieniem.
Jest on. Jego rodzina. Jego młodsza siostra. Są mełki.
Są.
Duchu Święty, który na początku stworzenia świata unosiłeś się nad wodami, zmiłuj się nad nami.
Na początku świata…
Poczuł dotyk na ramieniu. Ciepły, delikatny,m kobiecy.
- Nie smuć się Roki. - usłyszał delikatny głos. To Sandra. Pojechał po nią, by razem iść do kościoła, wziął, nawet sam złożył wózek, by władować go do bagażnika chevroleta. Za ten dotyk.
Miał ochotę się popłakać.

- Rafferty się zgodził. Ale długo negocjowałam. - powiedziała mu, kiedy wsiadali do taksówki. Tym razem to nie stary Frank prowadził. Za kierownicą siedział droid.
M-3 wsiadł w milczeniu. Do tyłu. Ona obok niego.
Ruszyli.
- Zrobiłam listę. W sumie to… jest na niej tylko moja mama. Jeśli się zgodzi. Nie rozmawiałam z nią od liceum.
{- Wychowała cię w domu? Nie byłaś w ośrodku?}
- Zabrała mnie z powrotem gdy miałam 11 lat. Nie miałyśmy najlepszych relacji. Ona po prostu nienawidzi dzieci. Ale teraz nie jestem dzieckiem. Może mi wybaczy, że nim byłam.
{- Może.}
- M-3, ja ci ufam, wiesz? Wierze, że… że… - przetknęła ślinę. Położył jej palec na ustach.
{- Ja też „wierzę że”, nie próbuj tego wymawiać. Im mniej o tym mówimy tym lepiej.}
Znowu milczenie. Pierwszy odezwał się on.
{- Jak byłem mały, to chciałem by Corleone mnie adoptował. Vito Corleone. Może wyrobie sobie nowe dokumenty…}
- Jak chcesz. - wzruszyła ramionami. - Nie ma znaczenia. Mam wrażenie, że dni przelewają mi się przez palce.
Spojrzała na niego. Milczał, patrząc przez okno.
{- Zobacz. Dzielnica Kadilaków. Co za syf. Stoją jeszcze te popalone fordy. Nawet złomu im się nie chce zebrać. Nie będzie czego żałować.}
- A nas?
{- Cholera, nas. Musisz mi zorganizować operacje biodra w trybie pilnym. Nie! Nie zamykaj żadnych spraw. Tylko zadbaj o siebie. I A teraz powiedz mi – byłaś kiedyś na oddziale psychiatrycznym?} - zapytał, kiedy taksówka zatrzymała się pod wielkim, szarym budynkiem.


Mełki siedziały na parapecie. Jeden, drugi, trzeci. Pomachały ogonkami, kiedy go zobaczyły. Rokstery uśmiechał się smutno. Podszedł, pozwolił się przytulić.
- Zabieram was stad.
- Na długo?
- Na zawsze.
Godzinę później już hasały koło niego, po wyjałowionym chemicznie stepie. Stali na wzgórzu, obok siedział Roman. W dole biegł tor bezszynowego pociągu do Chickago.
- Jak szybko wszystko traci znaczenie… - szepnął Rokstery.
- Cicho… Jedzie! Już, teraz, już!
Roman zerwał się na równe nogi, podobnie jak Rokstery. Wyrwał do przody, choć kończyła się ziemia pod jego nogami. Poczuł uderzenie ciała na plecach. Teraz lecieli razem. On, Roman, Mełki. Przez chwilę, do momentu aż stopy uderzyły o dach pociągu.
Ten radosny ryk Romana sprawił, że Rokstery się uśmiechnął.

Ojciec Ziemniaka kupił Gaję – przypominał sobie Rokstery. Podmuch chlastał go po twarzy. Pod chustką na jego ramieniu siedziała Irka. Jej się to nie podobało. Czuł jak bije jej małe serduszko.
Namrey wymyślił wspaniały sposób na zdobywanie wpływów. Nasyłał Mewtwo na jakiś kraj, a potem „ratował go” przed potworem. Wielokrotnie. Przychodził z pomocą, zgarniał ropę, gaz, inne surowce. Aż do zdarzenia w Somalii, gdzie „niechcący” Gaja zginęła. Rafferty – ten sławny trep, kazał ją zakopać w piachu. Posłał jej jeszcze parę boltów dla pewności.
Wykopała się po kilku dniach.
To w sumie całkiem biblijne – pomyślał Rokstery.
Gaja była inna niż on. To inny gatunek. Co najważniejsze – płodny. Ranną Gaję przygarnął nie kto inny jak Zero – pierwszy kiedykolwiek powołany do życia mewtwo.
Mieli razem dzieci. Jak donosiły raporty- dziewięcioro. Wszystkie wybili ludzie Namreya. Ostała się Gaja i Kit. Oni spędzili kolejne lata w niewoli. Do czasu, kiedy Gaja pokusiła się o wolność ostatni raz. O miesiąc za wcześnie.
M-3 znalazł ją już ten czas po jej śmierci. Jej wysuszone zwłoki.
Wszystko jak w kalejdoskopie.
- Zastanawiam się co ty rozumiesz… - szepnął opuszczając łeb, kierując słowa do tego małego serduszka, niedaleko swojego.
- Wiesz, że świat się kończy? Choć ty się dopiero zaczynasz? Ale czuję że się nie boisz. I ślinisz mi chustkę.
- Nie, mju nie. - odezwał się cichy głosik.
- Mju tu.
- Mewtwo. - poprawił on, unosząc głowę na przekór wiatrowi.
zapraszam na w koncu punktualny odcin!

P.S. Awans dostany ;)

www.deviantart.com/ciumostwo/a…
© 2017 - 2024 Ciumaq
Comments12
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Franken-Fish's avatar
Ouou....no to się porobiło! (ja jak zwykle kilka odcinów w plecy)
koniec świata powiadasz? Niezły zwrot akcji się szykuje...albo zakończenie akcji? Who knows, chyba dowiemy się dopiero jak przyjdzie czas...ale łapie za zainteresowanie niemało więc, propsik za to o3o

no i gratuluję awansu, propsy niemałe ;)